Uff minęły prawie 2 tygodnie! Ze względów zawodowych przez jeden tydzień w miesiącu jestem zwykle wyłączony z codziennego funkcjonowania sprawunkowego - w ciągu tych newralgicznych kilku dni większość czasu spędzam poza domem, nie gotuję zbyt wiele, aktywność gospodarską ograniczam do minimum. Sprawunkowo jest to taki tydzień od niedzieli do soboty - w niedzielę robię wielkie sprzątanie, które musi wystarczyć na następne dni, zaś w sobotę robię wielkie sprzątanie, które ma odświeżyć moje lokum po kilkudniowych zaniechaniach.
Dzisiaj aktywność obiadowa również nastąpiła w pośpiechu. Moje Dziewczę spieszyło się na angielski po pracy, więc ledwie wróciliśmy do lokum (korzystam od paru dni z dobrodziejstw krakowskiej obwodnicy - nie ma to jak rozpędzić się autkiem z myślą o tym, że całe miasto stoi właśnie w korku), a już trzeba było w ciągu jakichś 20 minut przyrządzić obiadek. Na szczęście niżej podpisany jest kucharzem przezornym: już o poranku, przed wyjściem do pracy, powyjmował z szafek wszystkie konieczne przyrządy, takie jak tacki, noże, garnki, talerze... Popołudniowe czynności w kuchni mogły więc przebiec niemal mechanicznie: kurczaka z lodówki wyjąć!, kurczaka umyć!, kurczaka pokroić!, kurczaka przyprawić! (sól, pieprz, przyprawa do kurczaków, jajko, bułka tarta), kurczaka wrzucić na patelnię!, kurczaka odwrócić! - a jednocześnie wodę na ryż postawić! ryż odsypać i obmyć! wodę pod ryż posolić! ryż wrzucić do wody! wszystko odcedzić! - i jeszcze przy okazji żółty ser skroić na tarce! dokroić cebulki! wrzucić cebulkę na patelnię!... Równolegle Dziewczę przygotowało sałatkę grecką, co zresztą poczytuję sobie buńczucznie za mój sukces, w końcu to ja wczoraj kupiłem ser feta jako fundament tejże koncepcji...
Teraz siedzę sam w domu, zza ściany dobiega mnie odgłos pościeli wirującej w pralce, pozmywane naczynia suszą się w kuchni, firanka zgrabnie i malownicza wiruje się i nadyma pod wpływem przeciągu na linii okno kuchenne - drzwi balkonowe. Idealny moment na odrobinę muzyki i na kilkuminutowe powtórki słówek z niemieckiego. Wieczorem chciałbym bardzo wyskoczyć do kina na nowego Almodovara (choć opinie na temat "Przelotnych kochanków" napływają nie najciekawsze), ale chyba trzeba to odłożyć na jutro.
Co do jutra, to w głowie tli mi się niepokojąca myśl, że zaprosiłem na kawę moją najlepszą best friend, a przecież ja ni w ząb nie potrafię należycie obsłużyć mojego domowego ekspresu przelewowego. Porada: nie kupujcie najtańszych ekpresów w supermarkecie! Ten, który ja mam nieszczęście posiadać, kawę robi wprawdzie niezłą, ale nijak nie można przewidzieć, ile wody i ile kawy należy doń napuścić. Wychodzi z tego nieraz nieprzeciętna siekiera, a ja od pewnego czasu nawet po zwykłej, rozsądnie kofeinowej popołudniowej kawie nie mogę spać pół nocy...
Czyżby należało uśmiechnąć się ładnie do prostego, prowincjonalnego czajnika elektrycznego i zalać nim łyżeczkę kawy?
Zapiski chłopca od Sprawunków
Wynurzenia chłopca, który próbuje dostosować się do wymagań obecnego stulecia.
środa, 22 maja 2013
wtorek, 7 maja 2013
O rzeczach umykających uwadze
Dzisiaj krótka impresja obiadowo-lodówkowa.
Po pierwsze, obowiązki kucharza dzisiejszego dnia spadły na mnie, jako że wróciłem wcześnie z pracy. Koncepcja posiłku zrodziła się w mojej głowie dość szybko, sama głowa okazała się jednak problematyczną częścią ciała - wszystko dlatego, że postanowiłem wczoraj zainaugurować tegoroczne juwenalia krakowskie i wsparłem polskie browarnictwo w uroczym, zatłoczonym plenerze miasteczka studenckiego. Klimat, jak co roku, niepowtarzalny (mam niebywałą słabość do tych hedonistycznych, młodzieńczych spędów), ale dzisiaj trzeba było odcierpieć uroki dnia poprzedniego. Do kucharzenia wziąłem się więc dopiero późnym popołudniem, na szczęście z niezłym efektem. Klasyczny filet z kurczka, młode ziemniaczki, do tego tzatziki i sosik pieczarkowy (prosta rzecz, podpatrzona tutaj: http://kuchnia-domowa-ani.blogspot.com/2012/03/sos-pieczarkowy.html) - zostałem pochwalony, a i mój brzuszek wydał się kontent.
Co do lodówki, to jakiś czas temu odbyłem ze swoją znajomą imprezową konwersację, w trakcie której padła kwestia mycia tego przydatnego sprzętu kuchennego. Otóż koleżanka uświadomiła mi mój olbrzymi błąd! Muszę w tym miejscu przyznać się do okropnej maniery: moje pedantyczne usposobienie doznaje bowiem licznych wyjątków. Niektóre z tych wyjątków wynikają z roztargnienia/nieuwagi, inne po prostu z niechęci do danego Sprawunku. Takim zniechęcającym mnie Sprawunkiem jest na przykład szorowanie kabiny prysznicowej, szkaradność! Z kolei Sprawunek w postaci sprzątania lodówki stanowi wyjątek płynący z nieuwagi i nieświadomości. I tak okazało się, że moja lodówka od wielu miesięcy nie zaznała czystości - żyjące w niej bakterie w tym czasie z pewnością dokonały sporego skoku cywilizacyjnego; co najmniej wynalazły koło, a kto wie czy nie wskoczyły nawet na etap systemu feudalnego z wszystkimi tego technologiczno-społecznymi konsekwencjami. Znajoma była zbulwersowana, a jej argument, że miejsce, w którym przechowuje się żywność, powinno być wypolerowane na błysk, przemówił do mojej wyobraźni. Na szczęście, okazało się, że pucowanie lodówki nie jest zajęciem niewdzięcznym; to coś jak mycie okien, tylko wygodniejsze, mniej męczące, a równie satysfakcjonujące z uwagi na końcowy efekt - przejrzystość szkła lodówkowych półek. Teraz lodóweczka mile łechce spojrzenie gospodarza, zwłaszcza że jej wnętrze uległo wypełnieniu - dopadł mnie chyba problem żywieniowego bogactwa.
Nawiązując jeszcze do poprzedniej notki - jazdę próbną na rolkach odbyłem! Nie jestem chyba w przypadku rolek takim beztalenciem jak odnośnie łyżew, więc może będą ze mnie ludzie. Ale pewnie jeszcze przez długie miesiące będę stanowił zagrożenie dla pieszych (hamowanie wcale nie jest łatwe!).
Sprawunki na dzień dzisiejszy zrealizowano w, powiedzmy, 75%. Plan na resztę tygodnia nie jest sprecyzowany, wszystko zresztą będzie tłem dla czwartkowego koncertu Kultu. Poznaj swój raj!
Po pierwsze, obowiązki kucharza dzisiejszego dnia spadły na mnie, jako że wróciłem wcześnie z pracy. Koncepcja posiłku zrodziła się w mojej głowie dość szybko, sama głowa okazała się jednak problematyczną częścią ciała - wszystko dlatego, że postanowiłem wczoraj zainaugurować tegoroczne juwenalia krakowskie i wsparłem polskie browarnictwo w uroczym, zatłoczonym plenerze miasteczka studenckiego. Klimat, jak co roku, niepowtarzalny (mam niebywałą słabość do tych hedonistycznych, młodzieńczych spędów), ale dzisiaj trzeba było odcierpieć uroki dnia poprzedniego. Do kucharzenia wziąłem się więc dopiero późnym popołudniem, na szczęście z niezłym efektem. Klasyczny filet z kurczka, młode ziemniaczki, do tego tzatziki i sosik pieczarkowy (prosta rzecz, podpatrzona tutaj: http://kuchnia-domowa-ani.blogspot.com/2012/03/sos-pieczarkowy.html) - zostałem pochwalony, a i mój brzuszek wydał się kontent.
Co do lodówki, to jakiś czas temu odbyłem ze swoją znajomą imprezową konwersację, w trakcie której padła kwestia mycia tego przydatnego sprzętu kuchennego. Otóż koleżanka uświadomiła mi mój olbrzymi błąd! Muszę w tym miejscu przyznać się do okropnej maniery: moje pedantyczne usposobienie doznaje bowiem licznych wyjątków. Niektóre z tych wyjątków wynikają z roztargnienia/nieuwagi, inne po prostu z niechęci do danego Sprawunku. Takim zniechęcającym mnie Sprawunkiem jest na przykład szorowanie kabiny prysznicowej, szkaradność! Z kolei Sprawunek w postaci sprzątania lodówki stanowi wyjątek płynący z nieuwagi i nieświadomości. I tak okazało się, że moja lodówka od wielu miesięcy nie zaznała czystości - żyjące w niej bakterie w tym czasie z pewnością dokonały sporego skoku cywilizacyjnego; co najmniej wynalazły koło, a kto wie czy nie wskoczyły nawet na etap systemu feudalnego z wszystkimi tego technologiczno-społecznymi konsekwencjami. Znajoma była zbulwersowana, a jej argument, że miejsce, w którym przechowuje się żywność, powinno być wypolerowane na błysk, przemówił do mojej wyobraźni. Na szczęście, okazało się, że pucowanie lodówki nie jest zajęciem niewdzięcznym; to coś jak mycie okien, tylko wygodniejsze, mniej męczące, a równie satysfakcjonujące z uwagi na końcowy efekt - przejrzystość szkła lodówkowych półek. Teraz lodóweczka mile łechce spojrzenie gospodarza, zwłaszcza że jej wnętrze uległo wypełnieniu - dopadł mnie chyba problem żywieniowego bogactwa.
Nawiązując jeszcze do poprzedniej notki - jazdę próbną na rolkach odbyłem! Nie jestem chyba w przypadku rolek takim beztalenciem jak odnośnie łyżew, więc może będą ze mnie ludzie. Ale pewnie jeszcze przez długie miesiące będę stanowił zagrożenie dla pieszych (hamowanie wcale nie jest łatwe!).
Sprawunki na dzień dzisiejszy zrealizowano w, powiedzmy, 75%. Plan na resztę tygodnia nie jest sprecyzowany, wszystko zresztą będzie tłem dla czwartkowego koncertu Kultu. Poznaj swój raj!
niedziela, 5 maja 2013
Sprawunek: definicja i zastosowanie
Pod terminem Sprawunki należy rozumieć
bardzo szeroką kategorię czynności ściśle bądź luźniej
powiązanych z gospodarstwem domowym: od klasycznej, domatorskiej
sztafety z szufelką i zmiotką w ręku po slalom między półkami w
osiedlowym hipermarkecie. Do Sprawunków zaliczają się również
Perypetie Kuchenne, w skład których wchodzi zarówno przygotowanie
frykasów różnego sortu, jak i zatarcie śladów po kulinarnej
orgii. Specyficzną subkategorią są Sprawunki Typowo Męskie –
podczas gdy pozostałe sprawunki można by zbiorczo określić mianem
Sprawunków Typu Unisex, Sprawunki Typowo Męskie działają niczym
zastrzyk testosteronu. Wymiana żarówki, przykręcenie gniazdka,
przegląd roweru po zimie – to współczesne substytuty
prehistorycznego polowania na lwy. W każdym razie stanowią one
współcześnie mniejszość czynności codziennych, zdominowanych
przez kategorię Unisex.
Dzień weekendowy jest pod względem
Sprawunków wręcz modelowy. Dzisiejsza niedziela ma jednak kilka
smaczków, które czynią wyłom w modelowym planie dnia.
Po pierwsze, majówka spędzona u
teściowej w L. przysporzyła mi nie lada cierpienia. Otóż
mieszkanie dzielić musiałem z królikiem Leopoldem, dość
urokliwym (choć niezbyt towarzyskim) futrzakiem, który pośród
wielu walorów charakterologicznych i estetycznych, ma też jedną
zasadniczą wadę – bardzo nie lubi się z moją alergią. Atak w
mój czuły punkt (sfera nosowo-gardłowa) gwarantuje szybkie
zwycięstwo, w opisywanym przypadku pełne kichania i
niekontrolowanych łez. Co za słabeusz!
O Leopoldzie wspominam nie bez
przyczyny – po powrocie do domu bowiem musiałem poczynić serię
Sprawunków niwelujących zgubne działanie króliczej broni masowego
rażenia. Należę na szczęście do kategorii chłopców
potrafiących obsłużyć pralkę – niestety w swoim sprawunkowym
szale nie przewidziałem, że moje lokum ma ograniczoną ilość
powierzchni (wąskich, długich, nasłoniecznionych) służących
suszeniu Rzeczy. I w związku z powyższym Rzeczy otaczają mnie
teraz, wiszą na krzesłach, deskach do prasowania, zimnych
kaloryferach, promieniując orzeźwiającą wilgocią i tworząc w
mieszkaniu chorobliwy, tropikalny klimat. Nierozsądnie, chłopcze!
Punkt drugi dnia to zakupy. W gruncie
rzeczy nic ciekawego, za wyjątkiem faktu, iż poczynione w
snobistycznej Almie. Uwielbiam, po prostu uwielbiam sery pleśniowe
wszelkiego sortu! Lista dzisiejszych zakupów opiewała jednakże na
co innego - i właśnie z pomocą zdobytych produktów zmajstrowałem
naleśniki po ukraińsku. Mmmm, pychota! Dobrze, że jakiś
inżynierski geniusz wymyślił w swoim czasie blender, co wydatnie
skraca farszowe męki. Dużo zmywania po fakcie. Ot, i tak zleciało
pół dnia służącego wypoczynkowi.
Na wieczór plan nie-Sprawunkowy:
najpierw znajomy wpada w odwiedziny z jakowymś geszeftem, potem idę
pierwszy raz w życiu założyć rolki na nogi! Uchowałem się od
rolek przez tyle lat, a teraz mi wstyd i będę się uczył jeździć
po ciemku!
Subskrybuj:
Posty (Atom)